Szukaj na tym blogu

poniedziałek, 10 czerwca 2013

moja książka



 Napisałam książkę - może ktoś mi podpowie, do których drzwi pukać, aby ją wydać, będę bardzo wdzięczna :-)))))))
 ( poniżej urywek )



„Teraz jednak pozostaje wiara, nadzieja, miłość -  te trzy;  
lecz z nich największa  jest miłość.”

                                                                        <1 List do Koryntian 13:13>









ROZDZIAŁ PIERWSZY


WIARA




- Kochana pani Ewuniu, uszyje pani mi sukienkę? - Maria mówiła szybko, jakby bała się, że to sen i zaraz się obudzi.
Pani Ewa, właścicielka salonu sukien ślubnych i dużych uśmiechniętych oczu, zatrzymała się na chwilkę w drzwiach pracowni.
- Proszę bardzo. A jaka ma być?
- Wiem, że ma być cudna i tylko pani może ją dla mnie wyczarować - Maria zawiesiła głos, czuła się zażenowania.  To ma być sukienka do mojego ślubu – wydusiła z siebie niepewnie.
Usiadły obie w salonie pani Ewy i zaczęły przeglądać katalogi sukien ślubnych. Za oknem wiatr szarpał przechodniami. A tutaj było ślicznie i tak przytulnie, jakby się zatrzymał czas.  Ciepły głos pani Ewuni przerwał myślowe rozważania Marii, czy w jej wieku kobiety wychodzą za mąż, czy może już nie wypada? Przecież kobiety w jej wieku nie wychodzą za mąż. One już albo mają mężów, albo ich nie mają!
 - Powinna pani się cieszyć, w krótce będzie pani ślub  a tu widzę jakieś smuteczki!- mówiła Ewa idąc do pracowni po próbki materiałów.
Maria wtuliła się w wygodny, stylowy fotel. Obity zielonym miękkim materiałem świetnie pasował do wystroju salonu. Czekając na powrót pani Ewy, Maria wskoczyła do pociągu wspomnień.
*****

- Marysiu, jutro w tej nowej restauracji na mieście, będzie wieczorek taneczny, może pójdziemy razem? – brat Marii - Wojtek wcisnął głowę przez lekko uchylone drzwi.
Maria była najmłodsza z trojga rodzeństwa. Wojtek starszy był od niej o pięć lat a siostra Marta osiem. Maria mieszkała z rodzicami i bratem  w ładnym, czteropokojowym mieszkaniu w bloku na przedmieściu małego miasteczka. Jej siostra Marta od trzech lat była mężatką. Razem ze swoim mężem Erykiem i ich dwuletnim synkiem Tomusiem mieszkała na sąsiednim osiedlu.
– Chętnie, a mogę wziąć ze sobą koleżankę Zosię, no tę z pracy?
Zosia, zwana była przez bliskich Kuleczką. Chyba ze względu na jej pulchne kształty. Śmiała się z tego określenia. Zosia chyba ze wszystkiego się śmiała – prawdziwa Śmieszka. Maria lubiła ją tak nazywać . Miały wspólną pasję- taniec, więc propozycja Wojtka była dla nich zachwycająca. Poza tym Maria wiedziała, że jej rodzice będą spokojniejsi o nią, gdy pójdzie na tańce w towarzystwie swojego starszego brata. Może wtedy przedłużą jej  godzinę powrotu do domu z dwudziestej pierwszej na dwudziestą trzecią. Jednak co do godziny powrotu negocjacje się nie udały.

W sali restauracyjnej było duszno. Przyciemnione kolorowe światła nadawały romantycznego nastroju. Przy stolikach siedziało już sporo osób oczekujących na rozpoczęcie zabawy. Na podium ulokowało się trzech grajków zespołu. Przystojny perkusista uderzył pierwsze takty. Zespół zagrał „Waterloo” będący na topie utwór ABBY. Dziewczyny przy swoich stolikach jak orkiestra na widok batuty dyrygenta wyprostowały się w oczekiwaniu chłopaków proszących do tańca. Maria zagadana ze Śmieszką, nie zauważyła kiedy szybkim krokiem podszedł do niej wysoki, przystojny blondyn. W niebieskiej koszuli z krawatem i wyprasowanych na kancik czarnych spodniach wyglądał bardzo przystojnie.
- Czy mogę prosić? –zapytał zginając się w pół.
Zaskoczona zaproszeniem przystojniaka czuła jak krew szybciej zaczęła w niej krążyć. Oj, żebym tylko się nie zaczerwieniła” – Maria pomyślała, ale to i tak nic nie dało. Pąsem pokryły się jej policzki,  jak zawsze w takich sytuacjach. Z natury była nieśmiała a to było jej pierwsze wyjście na dużą imprezę. Onieśmielało ją też to, że byli w tym momencie  jedyną parą na parkiecie.
– Mam na imię Zbyszek, a mogę poznać imię czarodziejki?
– Maria - Marysia – dodała po chwili.
- Świetnie tańczysz, Marysiu  uczysz może tańca? – zapytał.
– Zgadłeś, uczę dzieci tańca, jestem instruktorką - odpowiedziała z lekko opuszczoną głową.
- A mogłabyś być moją nauczycielką? – wyprężył się jak żołnierz na apelu.
W tym momencie Marysi jeszcze bardziej zaczerwieniły się policzki,  co trudno było jej ukryć nawet w przygaszonych światłach tanecznej sali. Po kilku wspólnie przetańczonych utworach Zbyszek przysiadł się do ich stolika. Zosia szalała na parkiecie z Wojtkiem a Maria resztę wieczoru przetańczyła ze Zbyszkiem .
– Wyjeżdżam jutro wieczorem do Poznania. Studiuje tam. Jestem na ostatnim roku. Bardzo bym chciał przed wyjazdem zobaczyć się z tobą.  Proszę...
- No, nie wiem, czy ...? – Maria zamyśliła się. Jak miała  mu powiedzieć, że musi najpierw omówić z rodzicami gdzie i z kim idzie? Chociaż była pełnoletnia, spodziewała się ich reakcji raczej na NIE. Po chwili milczenia zgodziła się na spotkanie z nim. Umówili się na dworcu. Ona postara się tam wpaść przed odjazdem  jego pociągu.

Cały następny dzień lało.  Maria otworzyła okno w pokoju. Chciała się upewnić, czy zobaczy  taki samy obraz pogody, jak to co widzi przez szybę okna. Brrr, zimno tak, że psa by nie wygonił na spacer – pomyślała  Maria  zamykając szybko za sobą okno. Zerknęła na zwiniętego w kłębek pod jej fotelem  psa. Leżał tam ze zmrużonymi oczami i chyba śnił o lecie.
Maria wychowywana przez rodziców na grzeczną dziewczynkę czuła, że jeszcze dzisiaj nie może opowiedzieć im o nowej znajomości. Była pewna, że skrytykowaliby jej pomysł spotkania się na dworcu z dopiero co poznanym chłopakiem. W swoich myślach fantazjowała o możliwych słowa rodziców, że  nie wypada dziewczynie biegać na dworzec do nieznanego bądź co bądź chłopaka. Wzięła więc duży parasol i pod pretekstem odwiedzenia swojej siostry poszła na dworzec zobaczyć się ze Zbyszkiem. Było jej przykro, że skłamała, ale nie miała odwagi zapytać o zgodę. Na samą myśl ponownego spotkania kolegi poczuła jak  mocno bije jej serce. Chyba wszystkie dworce wyglądają podobnie. Ten był niebosiężny. Po korytarzach hulał wiatr wciskając przez niedomykające się ciężkie drzwi. W dodatku leżące po katach dworca zapomniane strzępy papierów  sprawiały niemiłe wrażenie, zniechęcając do dłuższego tam przebywania. Podróżni oczekujący na przyjazd pociągu pomimo zimna i deszczu wybrali schronienie pod dachem na peronie, bo ono było lepszym azylem niż brudna  poczekalnia z zapachem przypalonego bigosu.  Z głośników coś zaświszczało -„pocia  z …urt .do ....nania….. na peron pierwszy, proszę odsunąć się o……ru..” W oczekiwaniu na przyjazd pociągu siedział na drewnianej ławce w hallu dworca. Zerwał się z ławki, gdy zauważył podchodzącą w jego kierunku Marię. Zbyszek przytulił Marię tak mocno, że ledwo łapała zimne powietrze, potem pocałował ją w policzek. Była zaskoczona jego śmiałością, ale nie stawiała oporu.
– Dziękuję, że przyszłaś. Będę pisał listy do ciebie, odpowiesz mi? Jak dotrę na miejsce zaraz do ciebie zadzwonię… Wiesz, ja tak nie lubię pożegnań.
- Ja też nie - Maria poczuła jak gorąco pali w oczach. „Nie mogę się teraz rozbeczeć, przecież znam go zaledwie kilka godzin, jeszcze sobie pomyśli, że jakaś beksa jestem, czy co?” –myślała.
- Ach, ktoś opowiedział mi niedawno taki żart- próbowała dać upust emocjom. W pociągu siedzi dwóch mężczyzn, jeden chce zamknąć okno, a drugi otworzyć, już prawie się biją, na to wchodzi konduktor. - O co chodzi panowie?- pyta. - Mnie jest duszno i chcę otworzyć okno - mówi jeden. - A mnie jest zimno i chcę je zamknąć - mówi drugi pasażer. - Ależ panowie, przecież w tym oknie nie ma szyby!
Zaśmiali się tak głośno, aż wsiadający do pociągu pasażerowie oglądali się za  nimi. Zbyszek trzymał mocno jej obie ręce.
- Puść, bo wsiądę  z Tobą…
- Świetnie by było – odparł.  
Stali jeszcze przez chwilę wpatrzeni w siebie. Zawiadowca stacji dał sygnał do odjazdu pociągu.

                                          *****

1 komentarz:

  1. Ja miałam ten zaszczyt przeczytania całej i uważam, że to Rewelka!!!

    OdpowiedzUsuń