Napisałam książkę - może ktoś mi podpowie, do których drzwi pukać, aby ją wydać, będę bardzo wdzięczna :-)))))))
( poniżej urywek )
„Teraz jednak
pozostaje wiara, nadzieja, miłość - te
trzy;
lecz z nich
największa jest miłość.”
<1 List do
Koryntian 13:13>
ROZDZIAŁ PIERWSZY
WIARA
- Kochana
pani Ewuniu, uszyje pani mi sukienkę? - Maria mówiła szybko, jakby bała się, że
to sen i zaraz się obudzi.
Pani
Ewa, właścicielka salonu sukien ślubnych i dużych uśmiechniętych oczu,
zatrzymała się na chwilkę w drzwiach pracowni.
- Proszę
bardzo. A jaka ma być?
- Wiem,
że ma być cudna i tylko pani może ją dla mnie wyczarować - Maria zawiesiła
głos, czuła się zażenowania. To ma być
sukienka do mojego ślubu – wydusiła z siebie niepewnie.
Usiadły
obie w salonie pani Ewy i zaczęły przeglądać katalogi sukien ślubnych. Za oknem
wiatr szarpał przechodniami. A tutaj było ślicznie i tak przytulnie, jakby się
zatrzymał czas. Ciepły głos pani Ewuni
przerwał myślowe rozważania Marii, czy w jej wieku kobiety wychodzą za mąż, czy
może już nie wypada? Przecież kobiety w jej wieku nie wychodzą za mąż. One już
albo mają mężów, albo ich nie mają!
- Powinna pani się cieszyć, w krótce będzie
pani ślub a tu widzę jakieś smuteczki!-
mówiła Ewa idąc do pracowni po próbki materiałów.
Maria wtuliła się w wygodny, stylowy fotel. Obity zielonym
miękkim materiałem świetnie pasował do wystroju salonu. Czekając na powrót pani
Ewy, Maria wskoczyła do pociągu wspomnień.
*****
-
Marysiu, jutro w tej nowej restauracji na mieście, będzie wieczorek taneczny, może
pójdziemy razem? – brat Marii - Wojtek wcisnął głowę przez lekko uchylone
drzwi.
Maria
była najmłodsza z trojga rodzeństwa. Wojtek starszy był od niej o pięć lat a
siostra Marta osiem. Maria mieszkała z rodzicami i bratem w ładnym, czteropokojowym mieszkaniu w bloku
na przedmieściu małego miasteczka. Jej siostra Marta od trzech lat była mężatką. Razem
ze swoim mężem Erykiem i ich dwuletnim synkiem Tomusiem mieszkała na sąsiednim
osiedlu.
– Chętnie,
a mogę wziąć ze sobą koleżankę Zosię, no tę z pracy?
Zosia, zwana
była przez bliskich Kuleczką. Chyba ze względu na jej pulchne kształty. Śmiała
się z tego określenia. Zosia chyba ze wszystkiego się śmiała – prawdziwa
Śmieszka. Maria lubiła ją tak nazywać . Miały wspólną pasję- taniec, więc
propozycja Wojtka była dla nich zachwycająca. Poza tym Maria wiedziała, że jej
rodzice będą spokojniejsi o nią, gdy pójdzie na tańce w towarzystwie swojego starszego
brata. Może wtedy przedłużą jej godzinę
powrotu do domu z dwudziestej pierwszej na dwudziestą trzecią. Jednak co do
godziny powrotu negocjacje się nie udały.
W sali restauracyjnej
było duszno. Przyciemnione kolorowe światła nadawały romantycznego nastroju. Przy
stolikach siedziało już sporo osób oczekujących na rozpoczęcie zabawy. Na
podium ulokowało się trzech grajków zespołu. Przystojny perkusista uderzył
pierwsze takty. Zespół zagrał „Waterloo” będący na topie utwór ABBY. Dziewczyny przy
swoich stolikach jak orkiestra na widok batuty dyrygenta wyprostowały się w
oczekiwaniu chłopaków proszących do tańca. Maria zagadana ze Śmieszką, nie
zauważyła kiedy szybkim krokiem podszedł do niej wysoki, przystojny blondyn. W niebieskiej
koszuli z krawatem i wyprasowanych na kancik czarnych spodniach wyglądał bardzo
przystojnie.
- Czy
mogę prosić? –zapytał zginając się w pół.
Zaskoczona
zaproszeniem przystojniaka czuła jak krew szybciej zaczęła w niej krążyć. Oj, żebym
tylko się nie zaczerwieniła” – Maria pomyślała, ale to i tak nic nie dało. Pąsem
pokryły się jej policzki, jak zawsze w
takich sytuacjach. Z natury była nieśmiała a to było jej pierwsze wyjście na
dużą imprezę. Onieśmielało ją też to, że byli w tym momencie jedyną parą na parkiecie.
– Mam
na imię Zbyszek, a mogę poznać imię czarodziejki?
– Maria
- Marysia – dodała po chwili.
- Świetnie
tańczysz, Marysiu uczysz może tańca? – zapytał.
– Zgadłeś,
uczę dzieci tańca, jestem instruktorką - odpowiedziała z lekko opuszczoną
głową.
- A
mogłabyś być moją nauczycielką? – wyprężył się jak żołnierz na apelu.
W tym
momencie Marysi jeszcze bardziej zaczerwieniły się policzki, co trudno było jej ukryć nawet w
przygaszonych światłach tanecznej sali. Po kilku wspólnie przetańczonych
utworach Zbyszek przysiadł się do ich stolika. Zosia szalała na parkiecie z
Wojtkiem a Maria resztę wieczoru przetańczyła
ze Zbyszkiem .
– Wyjeżdżam
jutro wieczorem do Poznania. Studiuje tam. Jestem na ostatnim roku. Bardzo bym
chciał przed wyjazdem zobaczyć się z tobą.
Proszę...
- No,
nie wiem, czy ...? – Maria zamyśliła się. Jak miała mu powiedzieć, że musi najpierw omówić z
rodzicami gdzie i z kim idzie? Chociaż była pełnoletnia, spodziewała się ich
reakcji raczej na NIE. Po chwili milczenia zgodziła się na spotkanie z nim.
Umówili się na dworcu. Ona postara się tam wpaść przed odjazdem jego pociągu.
Cały następny
dzień lało. Maria otworzyła okno w
pokoju. Chciała się upewnić, czy zobaczy taki samy obraz pogody, jak to co widzi przez
szybę okna. Brrr, zimno tak, że psa by nie wygonił na spacer – pomyślała Maria
zamykając szybko za sobą okno. Zerknęła na zwiniętego w kłębek pod jej fotelem
psa. Leżał tam ze zmrużonymi oczami i
chyba śnił o lecie.
Maria wychowywana
przez rodziców na grzeczną dziewczynkę czuła, że jeszcze dzisiaj nie może
opowiedzieć im o nowej znajomości. Była pewna, że skrytykowaliby jej pomysł
spotkania się na dworcu z dopiero co poznanym chłopakiem. W swoich myślach
fantazjowała o możliwych słowa rodziców, że nie wypada dziewczynie biegać na dworzec do
nieznanego bądź co bądź chłopaka. Wzięła więc duży parasol i pod pretekstem odwiedzenia
swojej siostry poszła na dworzec zobaczyć się ze Zbyszkiem. Było jej przykro,
że skłamała, ale nie miała odwagi zapytać o zgodę. Na samą myśl ponownego
spotkania kolegi poczuła jak mocno bije
jej serce. Chyba wszystkie dworce wyglądają podobnie. Ten był niebosiężny. Po
korytarzach hulał wiatr wciskając przez niedomykające się ciężkie drzwi. W
dodatku leżące po katach dworca zapomniane strzępy papierów sprawiały niemiłe wrażenie, zniechęcając do
dłuższego tam przebywania. Podróżni oczekujący na przyjazd pociągu pomimo zimna
i deszczu wybrali schronienie pod dachem na peronie, bo ono było lepszym azylem
niż brudna poczekalnia z zapachem
przypalonego bigosu. Z głośników coś
zaświszczało -„pocia z …urt .do ....nania…..
na peron pierwszy, proszę odsunąć się o……ru..” W oczekiwaniu na przyjazd pociągu
siedział na drewnianej ławce w hallu dworca. Zerwał się z ławki, gdy zauważył
podchodzącą w jego kierunku Marię. Zbyszek przytulił Marię tak mocno, że ledwo
łapała zimne powietrze, potem pocałował ją w policzek. Była zaskoczona jego
śmiałością, ale nie stawiała oporu.
– Dziękuję,
że przyszłaś. Będę pisał listy do ciebie, odpowiesz mi? Jak dotrę na miejsce
zaraz do ciebie zadzwonię… Wiesz, ja tak nie lubię pożegnań.
- Ja
też nie - Maria poczuła jak gorąco pali w oczach. „Nie mogę się teraz
rozbeczeć, przecież znam go zaledwie kilka godzin, jeszcze sobie pomyśli, że jakaś
beksa jestem, czy co?” –myślała.
- Ach,
ktoś opowiedział mi niedawno taki żart- próbowała dać upust emocjom. W pociągu
siedzi dwóch mężczyzn, jeden chce zamknąć okno, a drugi otworzyć, już prawie
się biją, na to wchodzi konduktor. - O co chodzi panowie?- pyta. - Mnie jest
duszno i chcę otworzyć okno - mówi jeden. - A mnie jest zimno i chcę je zamknąć
- mówi drugi pasażer. - Ależ panowie, przecież w tym oknie nie ma szyby!
Zaśmiali
się tak głośno, aż wsiadający do pociągu pasażerowie oglądali się za nimi. Zbyszek trzymał mocno jej obie ręce.
- Puść,
bo wsiądę z Tobą…
- Świetnie
by było – odparł.
Stali jeszcze
przez chwilę wpatrzeni w siebie. Zawiadowca stacji dał sygnał do odjazdu
pociągu.
*****
Ja miałam ten zaszczyt przeczytania całej i uważam, że to Rewelka!!!
OdpowiedzUsuń